Masz podobne problemy ze swoim czworonogiem?
Sprawdź moją ofertę.

POZNAJ PST

Copyright © 2024 HauDoYouFeel. All rights reserved.

„Nie da się przerwać pogoni psa w łańcuchu łowieckim”, usłyszałam i mimowolnie uniosłam wysoko brwi.
Nieco za wysoko. Prowadząca kurs spojrzała na mnie badawczo znad okularów.

 

Na sali zapadła cisza, chociaż zza okien starej kamienicy nadal słychać było gwar turystów idących w kierunku krakowskiego Rynku Głównego. Nie brakowało chętnych, by złapać ostatnie promienie słońca. Złota polska jesień miała wkrótce zamienić się w szaroburą polską pluchę.
 

Wyprostowałam się na twardym krześle, mówiąc szczerze:
„Nie mogę się zgodzić. Robię to ze swoimi psami”.

 

Już wcześniej słyszałam, że łańcucha łowieckiego nie można przerwać – a jeśli można, to zakładając psu obrożę elektryczną lub bijąc go mosiężnym karabińczykiem po nosie. Jednak słowa doświadczonej zoopsycholożki dotknęły mnie tak mocno, że zaczęłam intensywnie szukać informacji na ten temat.
 

Po szkoleniu przeprowadziłam się z moimi wyżłami i mixami na wieś, wokół której rozciąga się Ojcowski Park Narodowy. Chyba nie muszę wspominać, że ilość dzikich zwierząt „do gonienia” jest tu olbrzymia? Zające biegają sprintem po łące obok mojego domu, sarny przeżuwają leniwie trawę dziesięć metrów od mojego ogrodzenia, a z kolei bażanty upodobały sobie moje podwórko.
 

Potrzebowałam narzędzi, dzięki którym mogłam zadbać o bezpieczeństwo ich wszystkich – moich czworonogów i naszych leśnych sąsiadów. Robiłam więc kursy związane z tą tematyką i zamawiałam specjalistyczne książki ze Stanów. Wysyłka i cło bolały mój portfel, ale w końcu wpadłam na trop, za którym poszłam jak porządny wyżeł.
 

Zyskałam pewność, że da się wyszkolić psa myśliwskiego bez przemocy – co oznaczało, że psa niepolującego tym bardziej. Jako że nie miałam narzędzi, o których czytałam w eksperckich publikacjach, próbowałam pracować ze swoimi psami na podstawie tych puzzli, które sama zebrałam. Uczestniczyłam przy tym nadal w szkoleniach dotyczących odwołania, fizjologii stresu i szukałam wszystkiego, co mogłoby mi pomóc w razie sytuacji podbramkowej – a taka miała wkrótce nastąpić.
 

Pewnego rześkiego poranka mój sprytny Shadow postanowił przeskoczyć półtorametrowe ogrodzenie.
Ot tak, z miejsca. Bez rozpędu. Przeskoczył przez płot niczym żaba i zniknął z mojego pola widzenia.

 

Do osób z mojej okolicy: jeśli ktoś z Was widział biegającą po lesie kobietę
w piżamie i kapciach – to byłam ja!

 

Nawet nie marzyłam o tym, żeby go złapać. Chciałam po prostu go zlokalizować. Niestety, nie działało na niego odwołanie, chociaż w normalnych warunkach działało bardzo dobrze. W końcu panicz wrócił ze swojej eskapady, a ja poczułam się jakbym miała stan przedzawałowy.
 

Przyniósł coś pod bramę. Coś, co z daleka wyglądało na kopyta. Byłam przekonana, że zrobił coś sarnie. Okazało się, że nie.
 

Shadow przyniósł w pysku spętane sznurem kopyta krowy, pochodzące z rzeźni dwa kilometry od naszego domu.
 

Mało tego: skubaniec bronił swojej zdobyczy! Miałam więc Weimara, o którym marzyłam przez siedemnaście lat, zanim go przygarnęłam. Takiego uciekającego, z obroną zasobów w pakiecie, który totalnie wymykał się temu, co wiedziałam albo czego dowiadywałam się podczas kursów.
 

Wkrótce ogrodziliśmy posesję wyższym ogrodzeniem. Dla Shadowa skończyło się chodzenie luzem. Nie mieliśmy wyjścia – musieliśmy zaprzyjaźnić się z linkami treningowymi i szelkami na każdy spacer. Kontrolowałam jego ruchy, chęć odbiegnięcia i zabrałam mu dużo wolności. Byłam przekonana, że tak już musi być. Aż do poznania PST.
 

Pewnego razu trafiłam na anglojęzyczny kurs o zachowaniach łowczych. Powitała mnie uśmiechnięta blondynka, która z wyraźnym niemieckim akcentem opowiadała o tym, dlaczego zachowania łowieckie są trudne, ale nie niemożliwe do przerwania.
 

Simone tłumaczyła mi co mogę zrobić, żeby zarządzać taką sytuacją i jak ćwiczyć kontakt psa z człowiekiem.
 

Przepadłam. Znalazłam brakujące puzzle do mojej układanki.
 

Już nie kombinowałam z zamiennikami. Natychmiast zamówiłam wszystko, co było mi potrzebne i zaczęłam ćwiczyć ze swoimi psami. Docierały do mnie paczki z Niemiec, Czech i Stanów, a ja otwierając je z błyszczącymi oczami, wiedziałam, że to jest absolutnie to.
 

Zrozumiałam, czego mi brakowało i co robiłam wcześniej źle. Punktem przełomowym był pierwszy spacer z Shadowem, kiedy zamiast pogonić za futrzastym obiektem, obserwował go.
 

Po czym po prostu do mnie wrócił.
 

Wcześniej byłoby to nie do pomyślenia, a tym razem sama obserwacja zwierzęcia była dla niego wystarczająca! To było coś naprawdę WOW. Niedługo potem zdecydowałam się pierwszy raz spuścić go z linki.
 

Dziś Shadow chodzi luzem, bez smyczy. I bez moich obaw, że ucieknie. Poprawiliśmy naszą komunikację. Nie muszę go kontrolować. Kiedy widzę, że zaczyna węszyć albo zmienia się jego mowa ciała, korzystam z narzędzi, które daje mi PST. I możemy dalej cieszyć się spacerem.